
Pamiętam jak kiedyś ożeniłem się z pewną Kolumbijką i pojechaliśmy na miesiąc miodowy do regionu Cafetero, a następnie nad morze do Cartageny. Słoneczna pogoda, egzoticzne krajobrazy a przede wszystkim roześmiani i przyjaźni Kolumbijczycy doprowadzali mnie do szału. Co wy wszyscy tacy szczęśliwi? Pytałem żony. Co wy tacy uśmiechnięci? W co ja się wżeniłem?! Najbardziej denerwowała mnie ich biesiadna muzyka Vallenato albo piosenki typu “La cucharita se me perdio”. Co wy tu? Nie macie większych problemów? Bezrobocie wśród młodzieży na poziomie 20% a wy śpiewacie że wam się łyżka zawieruszyła? Czy wyście się na łby pozamieniali? Powiedziałem , oczywiście po kolumbijsku. Żona zamiast przyznać mi rację zaraz zaczęła mnie niesłusznie oskarżać, że nie potrafię cieszyć się życiem i umiem tylko narzekać na wszystko. Że powinienem sobie zmienić flagę z biało czerwonej na biało czarną i pojechać po odbiór medalu na olimpiadzie rozpaczy. “Ja chyba przy tobie Roman skończę jak ta Pocahontas na Dartfordzie. Albo na tym, jak się nazywa? – Gravesendzie!
Sytuacja była poważna. Tym bardziej że jeszcze przed wyjazdem mieliśmy kryzys, bo żona zatańczyła do piosenki Kazika Staszewskiego, a potem zainsynuowała że dla niej to każda muzyka “jest do tańca”. Taka już była… Mówiłem jej często, że chyba wygrała ze mną los na loterii, mimo iż wszyscy w koło zdali się myśleć zupełnie odwrotnie.
Potem próbowała rozwiązać nasz problem kontrowersyjną metodą polegającą na rozmowie – ja natomiast stwierdziłem, że najlepszym rozwiązaniem będzie alkohol i najebałem się na słońcu trunkiem koko-loko. Kiedy tak leżałem na piasku czerwony jak burak i wydawało mi się że wszystko już między nami stracone na ratunek pospieszyli nam Kolumbijskie Elektro-Kumbie. Sube el volumen! Krzyknęła jakaś seniorita a z oddali popłynęli dynamiczne rytmy z bardzo satysfakcjonującym podkładem elektronicznym. Szto to jest? Zapytałem łamanym rosyjskim skonfundowaną małżonkę. Znaczy sie – Que es eso? Okazalo sie ze Kumbie przyjechały na kolumbijskie Karaiby z Afryki, zmelanżowany się z lokalnym folklorem i muzyką okupanta, a potem to już tylko inżynierzy doprowadzili media i można było robić elektro i rozprowadzać ten gatunek po całej Ameryce łacińskiej i eksportować do Japonii.
Czyli co? “El Happy end” i dobra zabawa przy muzyce? Hola, hola! Nie tak od razu. O co w tych kumbiach się rozchodzi? Jakie są w nich przemycane treści? Spokojnie, nie szarżujmy. Na początek skoncentrujmy się na kwestiach taneczno-historycznych:
“Kumbia pokazuje proces zalotów między miejscową kobietą, powściągliwą Indianką i energicznym, afrykańskim mężczyzną. Dumna kobieta z ręką na biodrze porusza biodrami i uwodzi mężczyznę, wymachując przed nim rąbkiem sukni i straszy go zapaloną świecą, gdy partner staje się zbyt natarczywy. Mężczyzna patrzy z podziwem na tancerkę, obchodzi ją dookoła, wachluje swoim kapeluszem, robi ukłony, tańczy i wykonuje różne figury. Jednocześnie stara się nie dotknąć kobiety, by uniknąć kontaktu z płonącą świecą.”
No jakże to piękna i pouczająca historia, po zapoznaniu się, z którą natychmiast sprezentowałem małżonce eleganckie świece, znicze i miotacze ognia, żeby miała jasno po zmroku i nie zbłądziła w tych energicznych ciemnościach.
Powróćmy jednak do analizy dźwięku. A co on ?! Z doświadczenia wiem że takie pytanie może zwabić różne odpowiedzi w zależności od indywidualnych percepcji dlatego podchodzę do takich problemów przede wszystkim z myślą o polskich interesach i odpowiem na nie patrząc z perspektywy Radomskiej. W Radomiu znamy się na syntezatorach i wiemy, że potrafią one rozszerzyć nasze pole ekspresji wychodząc poza ograniczenia tradycyjnych instrumentów. Tutaj daje elektrokumbiom dużego plusa że mimo tej smykałki do eksperymentu szanują tradycyjny instrument (np Güiro) i dają mu przestrzeń by przypomnieć nam o naszych korzeniach. “Nowe i stare” -to dobra kombinacja która kojarzy mi się z odpowiedzialnym poszerzaniem horyzontów przy zachowaniu przepisów BHP, używając tradycyjnego dźwięku jako liny ratowniczej którą można szybko się podciągnąć żeby powrócić w znajome rewiry dźwiękowe i emocjonalne.
Tak to widzę od strony muzycznej. Jeżeli chodzi o stronę językowa to Kumbia może wydawać się dla nas bynajmniej nieprzystępna. Przekaz treści piosenek odbywa się w języku obcym, według reguł gramatycznych całkowicie ignorujących nasza racje stanu. Mówiąc wprost – nie wiadomo o czym oni śpiewają. Z tego powodu przeciętny Radomiak mógłby się już poddać i odrzucić Kumbie i nikt nie mógłby mieć do niego pretensji. Ja jednak stanowczo zachęcam do dania Kumbiom drugiej szansy i wsłuchanie się nie w słowa a w język emocji pulsujących w tym gatunku.
O czym te emocje tak pulsują? Czy możemy im ufać ? To są bardzo rozsądne pytania i ostrożność powinna być zachowana, szczególnie gdy muzyka zawiera w sobie nieformalne zaproszenie do tańca. Podobna każda muzyka zawiera w sobie takie zaproszenie. Moja małżonka je wszędzie słyszy. Ja nie słyszę. Dlaczego mnie nie zapraszają? Może to są jakieś prywatne imprezy ? No ale to chyba powinni pozwolić przyjść z osobą towarzyszącą!? Przecież im nie zjem.
W odróżnieniu od innych gatunków Elektrokumbie wydają się wystosowywać to zaproszenie w sposób niedyskryminujący , niemalże mówiąc – Prosze niech pan wejdzie Don Gmerke, nie trzeba zdejmować obuwia, bo będziemy się bawić na powietrzu. Zapraszamy do ogrodu na karkówkę z grylla, kareoke i pikantny stryptyz. No to ostatnie to ja już tak dodaje gratis od siebie. No człowiek musi jakoś zapewnić tę satyrę. Później jak już jest w tym ogrodzie to oferują mu, żeby sobie przegryzł mrówkę jako aperytyf, naturalne soki na popite i z pobłażliwym uśmiechem pouczają, żeby nie jadł tych bananów, bo je będą smażyć. Bo to nie są banany. Ten ogród to też w zasadzie bardziej taki las, bardziej taka Amazonia. W Radomiu mawiamy, że Amazonia to ziemskie płuca, muzyka z tamtych regionów sugeruje, że Amazonia to także serce. W pewnym momencie przychodzi do człowieka zrozumienie że będzie musiał się z tym sercem zapoznać, wybrać się kiedyś w głąb dżungli. Do samego centrum (tzw “zentral herzum”). Ale jeszcze nie teraz! I w innym towarzystwie. Do tej podróży będzie potrzebna inna składanka. W międzyczasie porywają człowieka (być może dla okupu?) do tańca gdzie na parkiecie młodzi i starzy integrują się ze sobą nawzajem , gdzie rebjata wpierw uczy się tańczyć, a potem dopiero chodzić. Gdzie w tle za każdym Don Macho z wąsem stoi sympatyczna i bezwzględna abuelita bez której przyzwolenia nic się w rodzinie nie odbywa. No nie ukrywam że człowiek się tam z nimi wybawił za dwóch. Jak za komuny. Jakby się przeniósł w czasie do jakiegoś utraconego skansenu. Oczywiście starał się być odpowiedzialnym ambasadorem ale zdarzyło mu się czasami wpaść twarzą w zarośla, zgubić obuwie albo po prostu gdzieś zasnąć. Co tam zbroił to po dwakroć nadrobił czy to pogodą ducha czy humorem a jak i tego zabrakło to posiłkował się reputacją ‘Juan Pablo Segundo’.
Muzycznie najbardziej tam polubił te elektrokumbie ale umówmy się że nie była to jedyna atrakcja w el pueblo. Kolumbia ze swoimi 5 strefami klimatycznymi oferowała bardzo szeroki bufet muzyczny. Gatunki piosenek o których nie śniło się najcwańszym Radomiakom. Piosenek śpiewanych ‘od serca’ i noszących w sobie zarówno naiwną radość, jak i ta andyjską tęsknotę za prekolumbijską przeszłością widzianą już chyba tylko jakoś tak z lotu ptaka. Jak te legendarne rysunki na różnych płaskowyżach.
Wstyd się przyznać że człowiek dystansował się od niektórych z tych “szczerszych” gatunków bo był zepsuty zachodnim blichtrem i desperacko chciał robić wrażenie wysofistykowanego “awantgardczyka”. Bynajmniej gdy nikt nie patrzył ,puszczał sobie prywatnie piosenkę “Olvida la” zespołu Binomio del Oro i lamentował na stronie że tak wyrwał ten kwiat egzoticzny z korzeniami i naiwnie przesadził w emocjonalną nędzę wątpliwej wielkości Brytanii. Że jej tak zafundował 100 lat samotności we dwoje.
No co ja mogę jeszcze powiedzieć? No już chyba i tak napisałem więcej niźli chciałem. No ale niech ja już będę stratny. Polecam odsłuch niechże już ta muzyka sama do was przemówi.
A po drugie to jak będziecie kiedyś spacerować tyłem w przyszłość i znajdzie się na Waszej drodze uczciwy operator turisticzny który za rozsądną cenę zabierze Was w tamte regiony to wypijcie w moim imieniu podwójne koko-loko i przekażcie barmanom, że Romek przeprasza za te wszystkie nieporozumienia i przesyła wyrazy szczerego szacunku. Oni już będą wiedzieli o kogo chodzi…
